Są pomysły i działania tak proste, tak oczywiste i jednocześnie tak dobre, że… aż nikomu nie przychodzi do głowy, żeby je podjąć. Tak właśnie było i z tym przedsięwzięciem. Nikomu dotąd, a zwłaszcza koszykarskiemu klubowi sportowemu Turów, nie przyszło do głowy, żeby się tym zająć. Chociaż nie. Zwracam honor, podobne wydarzenie odbyło się bodaj w 2004 roku. Tymczasem przyszedł Grześ Ardeli i… zrobił to w 2016 roku! Skrzyknął byłych koszykarzy związanych ze zgorzeleckim klubem i zorganizował „mecz gwiazd weteranów”. Bo zazwyczaj tak właśnie jest z rzeczami nie do zrobienia. Ktoś mówi „to się nie da”, a potem przychodzi inny ktoś, kto tego nie wie i robi. Wielkie więc brawa dla Grześka, że tego nie wiedział, że nie pomyślał „to się nie uda”, „tego się nie da”. Zrobił. I było świetnie.
W piątek, 24 czerwca, ponownie spotkali się na parkiecie i zagrali ze sobą: Bartosz Bochno, Robert Malec, Jarosław Sawicki, Łukasz Leszczuk, Maciej Rejman, Rafał Wlekliński, Rafał Niewola, Paweł Stankiewicz, Michał Panfil, Haris Danesi, Grzegorz Ardeli, Mirosław Kabała, Tomasz Zabłocki, Tomasz Wilas, Dariusz Skowroński, Marcin Kuzian, Adrian Czerwonka, Krzysztof Samiec, Andrzej Paszkiewicz, David Jackson i Radek Czerniak.
Brawa dla nich wszystkich. Brawa zwłaszcza dla tych, którzy przyjechali z daleka, jak Darek Skowroński (z Warszawy), czy Adrian Czerwonka (z Łodzi). Mecz był okazją do popytania ich, co teraz robią, co u nich słychać?
Darek Skowroński, po kontuzji sprzed lat, nie jest już związany z koszykówką. Sprzedaje samochody jednego z największych koncernów samochodowych świata. Adrian Czerwonka wraz z żoną prowadzą rodzinny biznes. Zajmują się modą. Mają firmę odzieżową. Marcin Kuzian także zarabia na życie w biznesie. Ale z koszykówką rozbratu nie wziął. W swoim rodzinnym Lubinie prowadzi trzecioligową drużynę męską. Radek Czerniak, po przygodzie z koszykówką, zajął się trenerką… piłkarzy. Ale jak zapowiedział, tej jesieni znów stanie za linią boczną boiska do kosza. Haris Danesi, świetnie się w piątek prezentował na boisku, ale zawodowo koszykówki już nie uprawia.
Szkoda, że te półtorej godziny tak szybko minęło i nie mogłem zapytać wszystkich, co teraz porabiają. Jedno jest jednak pewne. O koszykówce nie zapomnieli. Dalej są świetni, świetnie się koszem bawią, tęskno im za Zgorzelcem i dalej pozostali przyjaciółmi. To piękne.
Na koniec wielkie brawa należą się także publiczności. Że mimo żaru lejącego się z nieba, mimo miliona innych, fajnych rzeczy, które można robić w piątkowy wieczór… przyszli. Kibicowali. Śmiali się i wspominali. A ja razem z nimi. Dziękuję.
A wynik? On był najmniej ważny… 88:88? A może 94:94? Nie pamiętam. Ale ten mecz zapamiętam na długo.