Beztrosko podchodzimy do teraźniejszości. Przeszłość w większości ignorujemy zupełnie. I nie mówię tu o naszym osobistym teraz i kiedyś, a o tym, co sprawia, że czujemy się wspólnotą, że budujemy swą wieź z ziemią, na której żyjemy. Nie lubię tego sformułowania, ale tak, chodzi mi o dziedzictwo kulturowe. Ponieważ uogólnienia bywają krzywdzące, powiem tylko, że w większości mamy je w dupie. Niestety.
Potwierdzeń aż nadto. Jedno z wielu znalazłem w Niedowie, gdzie przez przypadek zbłądziłem niedawno. To wysiedlona przed laty wioska, żeby zrobić miejsce pod zbiornik wody technologicznej dla elektrowni Turów. Został tylko kościół i dwa budynki. Dziś zabytkowa świątynia stoi i niszczeje. I co prawda w 2010 roku Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego udzielił parafii pw. Jana Chrzciciela w Krzewinie, której kościołem filialnym jest kościół Matki Bożej Anielskiej w Niedowie, dotacji w wysokości 150 tys. zł na remont dachu świątyni nad jeziorem (całkowity koszt tego przedsięwzięcia wyniósł prawie 300 tys. zł) to jednak dziś, niedowski zabytek wygląda jedynie niewiele lepiej. Już na pierwszy rzut oka widać, że potrzebne byłyby kolejne pieniądze na remont poszycia wieży kościelnej, na odrestaurowanie zegara, wreszcie na odnowienie fasady i wnętrza świątyni, dla której minione, dwudzieste stulecie i początek wieku 21. były chyba najgorszym okresem w historii. Kościół stracił wiernych, był kilkakrotnie okradany, a bez remontów dał się mocno nadgryźć zębem czasu.
Tymczasem jego historia jest naprawdę imponująca. Został wzniesiony w XIV wieku. W roku 1721 przebudowano go według projektu J.S. Hammera z Drezna. Świątynia jest założona na planie czworoboku z wydzielonym prezbiterium zamkniętym trójbocznie, z dwiema lożami od południa i północy, z czworoboczną (dobudowana później) wieżą od zachodu. We wnętrzu znajdują się ołtarz, ambona i organy z ok. 1728 roku. Kościół był remontowany na początku XX wieku, a potem także w 1972 roku. Do 1995 roku był kościołem filialnym parafii p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Osieku Łużyckim, obecnie jest kościołem filialnym parafii p.w. św. Jana Chrzciciela w Krzewinie.
Ślady tej historii widać po dziś dzień w postaci m.in. ośmiu, całopostaciowych płyt nagrobnych z XVI, XVII, XVIII wieku, które można znaleźć na południowej ścianie kościoła. Tylko właśnie… Sęk w tym, że ich w ogóle nie widać!
Na terenie przy kościele jest cmentarz. Wciąż dokonywane są na nim pochówki. Świeże groby nie mają więcej niż rok, dwa lata. I pewnie dlatego o cmentarz ktoś dba. Tymczasem wokół kościoła królują chaszcze. Zwłaszcza od strony jeziora, po której to właśnie umiejscowione są zabytkowe płyty nagrobne. Dziś niemal kompletnie zakrywają je krzaki. A szkoda, bo to naprawdę niezwykle interesujące dzieła sztuki. Niestety niezabezpieczone niszczeją skazane na deszcz, słońce i wiatr. Ktoś próbował je prowizorycznie ochronić umieszczając nad nimi kawałki starych rynien. Słaba to jednak metoda. Może sposobem na ich ochronę są właśnie chaszcze? Po chwili wzburzenia, że przez zielska i krzaki nie można ich obejrzeć, przyszło mi to do głowy. Jak mówi przysłowie – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. W tym konkretnym przypadku, czego oczy nie widzą, tego złodzieje nie wyszarpią. Może to o to chodzi? Tak, czy owak, to smutne, bo to przepiękne płaskorzeźby. Szkoda, że ich nie widać; szkoda, że niszczeją; szkoda…