Minister skarbu Jackiewicz mówił jako jeden z pierwszych podczas niedawnego, dziesięciogodzinnego przedstawienia w sejmie na temat bandyckich rządów Platformy Obywatelskiej. Mówił o wielkich rozmiarach niegospodarności i marnotrawstwa w spółkach Skarbu Państwa kierowanych przez kolesi z PO.
Ale teraz będzie już dobrze! Teraz już będzie porządek!
Co nie zmienia oczywiście faktu, że wszelkie zaszłe nadużycia należy napiętnować.
I minister piętnował. I wiele wskazuje na to, że piętnując nie miał pojęcia o czym mówi.
Powiedział m.in. o złotym mercedesie, który zażyczył sobie rzekomo jeden z byłych prezesów jednej z państwowych spółek, co według ministra jest oczywistym skandalem. Skandal to zresztą mało. To jest po prostu oczywista degrengolada!
Dziennikarze Super Ekspresu znaleźli jednak rzeczonego mercedesa. Jeździł nim były prezes Totalizatora Sportowego i okazało się, że… wcale nie jest złoty! Ale co tam! Ważne, że z sejmowej mównicy dobrze zabrzmiało. Jest też i drugi przykład z pokazu przygotowanego przez ministra skarbu Jackiewicza. Przykład o tyle nam bliższy, że dotyczący Zgorzelca. I Görlitz. Jak stwierdził minister, oba miasta dostały od jednej z państwowych spółek kasę. Po milion czterysta tysięcy. Tyle, że Niemcy liczone w euro, a nasi w złotówkach.
– Dlaczego? W jakim celu? – pyta szef resortu skarbu państwa. Wcześniej wprawdzie domniemywa, że to po to, by ocieplić wizerunek, ale pewności nie ma. Bo też i po co spółka miałaby ocieplać swój wizerunek u Niemców, skoro i tak im nic nie sprzedaje i w żaden sposób za Nysą nie zarabia? Celowo bądź nie, z mównicy nie pada też nazwa owej szczodrej spółki. Czyż nie trzeba więc pomoc ministrowi?
To PGE GiEK, czyli firma, pod którą kryją się m.in. kopalnia i elektrownia Turów.
Pójdźmy i o kolejny krok dalej w pomocy ministrowi. Bo skoro nieborak nie wie, czy tam nie rozumie, dlaczego PGE przelało Niemcom kasę, to może warto mu powiedzieć przynajmniej to, co na ten temat można było przeczytać w lokalnej prasie. Prawda! Jakby minister chciał wiedzieć więcej, to by przecież mógł zadzwonić, choćby do Bełchatowa, czy Bogatyni, albo najlepiej do Zawidowa, tam by się przecież wszystkiego dowiedział. Ale widocznie nie chciał. Widocznie uznał, że wystarczy mu wiedzieć to, co wie.
A chyba nie wie, że w 2010 roku przeszła przez Górne Łużyce największą od stuleci powódź, która nie tylko zatopiła Bogatynię, ale też zerwała zaporę na należącym do elektrowni Turów jeziorze Witka, co w efekcie zaskutkowało wzmocnieniem fali powodziowej na Nysie i przez to zalanie najniżej położonych ulic Görlitz. Być może minister nie wie, być może nawet nie zna byłego dyrektora elektrowni Turów Walkowiaka, który mógłby mu o tym opowiedzieć. I jeszcze o tym, że niemieccy prawnicy już ostrzyli sobie stalówki, żeby wyszarpać pozwami od Polaków daleko, daleko więcej euro, niż owe milion czterysta. I być może nawet to prawda, że ta kasa wizerunku PGE Turowa nie ociepliła, ale na pewno pozwoliła zaoszczędzić grube pieniądze na prawników, ekspertyzy i odszkodowania. Też wypłacane w euro, ma się rozumieć. Tak więc w kwestii mówienia prawdy i ocieplania wizerunku, ministrowi Jackiewiczowi powiem tylko tak… ciepło, ciepło, zimno, zimno, mróz!